Rozpoczynając
lekturę książki „Razem będzie lepiej” Jojo Moyes myślałam, że to kolejna
pozycja dla kobiet, które lubią sobie popłakać nad smutnym losem głównych bohaterów,
poczytać o gorących romansach. Takie myślenie podyktowane było również
streszczeniem książki, które zamieszczone zostało na tylnej części okładki:
Na miejscu Jess każdy miałby dosyć. Pracy na dwa etaty, chodzenia przez cały rok w jednej parze dżinsów, kupowania najtańszych jogurtów na promocji w supermarkecie i wybaczania byłemu mężowi, że nie płaci alimentów.
Jednak Jess nie należy do kobiet, które
łatwo się poddają. „Damy sobie radę” mogłaby mieć wydrukowane na koszulce.
Kiedy okazuje się, że jej córka ma szansę na zdobycie stypendium w wymarzonej
szkole, gotowa jest ruszyć na drugi koniec kraju, zabierając ze sobą:
1. jednego problematycznego nastolatka,
2. jedną wybitnie uzdolnioną dziewczynkę z
chorobą lokomocyjną,
3. jednego kudłatego psa o wielkim sercu.
Oraz...
4. przypadkowo spotkanego mężczyznę na
życiowym zakręcie, który w krytycznym momencie wyciąga do nich pomocną rękę.
Czy wspólna podróż pokaże im, że… razem
będzie lepiej?
Po tych słowach nie spodziewałam się nic nadzwyczajnego. Ot, kolejna pozycja z cyklu, będzie miło się czytało a potem położę ją na półce, zapominając o jej istnieniu.
Lektura okazała się interesująca
Książka
opowiada, bowiem o życiu samotnej - nie lubię tego stwierdzenia - samodzielnej
matki, która jak lwica walczy o dzieci i jakość ich życia, wciąż wierząc, że „dobrym
ludziom zdarzają się dobre rzeczy”. To opowieść o zmaganiach z trudną
rzeczywistością niepełnej rodziny, wielu etatach kosztem życia rodzinnego, nieustannym
przeliczaniu wciąż za małych wypłat. To pokazanie matki, która szyje ubrania
dla dorastającej córki i z oszczędności, i z miłości oraz próbuje zrozumieć
nastolatka, który chyba sam siebie nie rozumie. Jess ma, bowiem przybranego syna, który nie
radzi sobie z otoczeniem i jest zastraszany przez kolegów. Jest zamknięty w
sobie, wycofany i, aby zasnąć, pali trawkę. Jej córka, z kolei, to wyjątkowo
zdolna matematyczna, bez przyjaciół, żyjąca w ciągłym strachu przez chłopaków z
sąsiedztwa. Jest dzieckiem inteligentnym, bardzo emocjonalnie reagującym,
rozumiejącym splot wydarzeń. Ma szansę na lepsze życie, ale wymaga to od Jess
rzeczy prawie niemożliwej – nieosiągalnej wręcz sumy pieniędzy na wpłatę i
czesne do drogiej, ale bardzo dobrej szkoły lub…wygraną w konkursie
matematycznym na drugim końcu kraju.
Dla
marzeń, najpierw okrada dawnego klienta - Eda, potem wyrusza starym samochodem,
bez umiejętności, w długą drogę, która jednak kończy się wyjątkowo szybko. W
końcu korzysta z uprzejmości Eda. Biznesmena żyjącego jakby na zupełnie innej
planecie, któremu świat zawalił się po tym, jak oskarżono go o wykorzystanie informacji
poufnych swojej firmy. Jess początkowo wzbrania się przed skorzystaniem z jego propozycji,
ale potem pozwala wtargnąć mu do ich życia, aby w końcu pokochać go miłością
żarliwą i dawno szukaną.
Cała
opowieść toczy się jakby w samochodzie, w podróży, przy cichym chłopcy,
cierpiącej na chorobę lokomocyjną dziewczynce, niezbyt miło pachnącym, wielkim
psie oraz ich dwojgu. Niejako po drodze zahaczamy o wątek ojca, który nie płaci
alimentów i ukrywa swoje drugie życie z inną rodziną, zauważamy bezwarunkową miłość
psa do swojej małej pani, dla której rzuca się w pościg i prawie umiera pod
kołami samochodu. Widzimy tu zaradność Jess, przemianę Nickiego, dojrzałość
Tanzie.
To
książka kipiąca emocjami. Zabawna i smutna zarazem, bolesna i krzepiąca. Wielowątkowa,
podzielona na historie bohaterów, które wciąż się uzupełniają, zazębiają,
przeplatają. To książka o życiu bez lukru, ukazująca losy, które mogą zdarzyć
się wszędzie i każdemu. Książka z happy endem.
***
A co z wątkiem kulinarnym?
To
również połączenie losów osoby, która nie stroni od dań na wynos z maniaczką zdrowego
i taniego jedzenia, której podstawowym sposobem odżywania w drodze są kanapki.
Zresztą Ed również powoli przekonuje się do racji Jess, po tym, jak zjada nieświeży
kebab z przydrożnej knajpce.
Kanapki
Jess były tanie, choć na pewno smaczne. Robione z produktów, w promocji. Ja
postanowiłam zrobić kanapkę pożywną, z odpowiednią dawką kalorii i witamin.
Podstawą jest jajko, dobry, wędzony boczek oraz świeża bułka z pokrzywą i
otrębami.
Potrzebujemy
- 250 g mąki pszennej
- 25 g otrąb gryczanych
- ½ szklanki siekanych liści pokrzywy
- łyżeczki soli
- 25 g świeżych drożdży
- łyżka cukru zwykłego
- jajko
- 150 ml mleka
- 2 łyżki oleju
Przygotowanie
Z
drożdży, cukru, łyżki mąki i ciepłego mleka robimy zaczyn, który odstawiamy na
ok 15 min. W misce mieszamy mąkę, otręby, siekane liście pokrzyw, sól. Dodajemy
rozbełtane jajko, olej oraz wyrośnięty zaczyn. Wyrabiamy ok 10 min na gładkie,
lśniące i elastyczne ciasto. Przykrywamy ściereczką i pozostawiamy do
wyrośnięcia na ok godzinę.
Po
tym czasie wykładamy ciast na blat, kilka razy uderzamy w nie pięścią żeby
ciasto odgazowało się a następnie dzielimy na 8 części. Z każdej części
formujemy bułkę. Bułki wykładamy na blachę oprószoną mąką lub wyłożoną papierem
do pieczenia. Przykrywamy ściereczką i pozostawiamy do wyrośnięcia na 30 min.
Nagrzewamy
piekarnik do 180 stC. Bułki delikatnie nacinamy i smarujemy niewielką ilością
mleka dla zrumienienia skórki. Pieczemy 20 – 25 min.
Moją
bułkę podałam z jajkiem sadzonym, plastrem boczku wędzonego, delikatnie
podsmażonego na suchej patelni, sałatą i łyżką kiełek rzodkiewki. Wszystko prószyłam czerwonym pieprzem, delikatnie tylko zmiażdżonym w palcach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękujemy za podzielenie się z nami swoimi spostrzeżeniami, sugestiami i innymi wyrazami obecności na blogu.
Dziękujemy