Kanapki są
codziennością w domu, w którym dziecko chodzi do szkoły. Staram się, żeby były
różnorodne, zachęcające, pożywne. Zmieniam rodzaje chleba, nie raz zastępuję go
bułkami. Zazwyczaj do kanapki dodaję wielki liść sałaty, plaster wędliny,
pomidora czy ogórka. Bywają jednak dni, że na maśle rozsmaruję jedynie domowy
dżem. Całe szczęście dziecko też jest wtedy zadowolone.
Żeby, w szybkich kanapkach, nie dominował tylko dżem, co
jakiś czas podaję hummus. Uwielbiamy go. Kiedyś prowadziłam nawet zajęcia w
Kingi przedszkolu, na których robiliśmy właśnie hummus. Dzieci jadły go z
różnorodnymi ziołami, kwiatami jadalnymi, na chrupkim pieczywie.
Nasz humus nigdy nie był jednak idealny. Powoli przestały
nam nawet przeszkadzać kawałki ciecierzycy czy niejednolita konsystencja. Liczył
się smak i nieograniczone możliwości. Zdanie zmieniłyśmy po wypróbowaniu
przepisu z Jadłonomii. Dzięki paru sztuczkom, o których pisze Marta, autorka
bloga, a które przywiozła z zagranicznych wojaży, hummus jest idealny.
Spróbujcie.
Hummus.
Potrzebujemy:
- szklankę suchej ciecierzycy
- 3 łyżki pasty tahini
- 1/3 szklanki lodowatej wody
- 3 łyżki soku z cytryny
- 2 ząbki czosnku
- 2 łyżeczki sody
- sól
Ciecierzycę zalewamy zimną wodą z łyżeczką sody oczyszczonej
w stosunku wody do ciecierzycy 2:1. Odstawiamy do napęcznienia, najlepiej na
noc. Następnego dnia ciecierzycę odcedzamy, płuczemy i gotujemy ok 40 min w
świeżej wodzie z dodatkiem łyżeczki sody. Ciecierzyca po rozgnieceniu musi być
maślana w środku. Ugotowaną odcedzamy, płuczemy i umieszczamy w blenderze.
Dodajemy sól sok z cytryny, czosnek i pastę tahini (o niej napiszę Wam dalej).
Wszystko dokładnie rozdrabniamy blenderem do powstania aksamitnej pasty. Trwa
to około 3 minut.
Po tym czasie, do gęstego hummusu dodajemy powoli lodowatej,
przegotowanej wody. Ucieramy kolejne 3 minuty. Powstanie nam niewiarygodnie
aksamitny humus. Gęsty, gładki, jasny i niesamowicie aromatyczny. Pyszny.
A teraz o tahini.
Za pierwszym razem, gdy kazano dodać mi do jakiegoś przepisu
pastę tahini złapałam się za głowę. Nie szukałam informacji w internecie. Od razu
poszłam do sklepu. Kupiłam mały słoiczek pasty za niewiarygodnie wysoką cenę.
Otwarłam go i…poczułam aromat prażonego sezamu. Dopiero wtedy zaczęłam
przeczesywać internet. Jak się okazało,
pasta tahini to nic innego, jak zmielony, nieco podprażony sezam.
Zachęcam do samodzielnego jej przygotowania.
Potrzebujemy:
- szklankę nasion sezamu
- łyżka oleju sezamowego
Rozgrzewamy suchą patelnią. Wsypujemy na nią sezam i wciąż
mieszając podprażamy ok 3 minut. Gdy sezam zacznie intensywniej pachnieć, ale
wciąż będzie jasny, nieprzypalony, odstawiamy go do przestygnięcia. Po około 10
min do nasion sezamu dodajemy olej sezamowy. Wszystko miksujemy w blenderze na najwyższych obrotach, co jakiś czas zeskrobując
nasiona z obudowy pojemnika.
Początkowo sezam będzie jak piasek, następnie zacznie się zbrylać
a na końcu uzyska lekko płynną konsystencję.
Gotową tahinę można przechowywać w
lodówce nawet kilka miesięcy.
Nasz hummus podałam z pędami gwiazdnicy. Zima jest tak kiepska,
że w osłoniętych od wiatru miejscach, z odpowiednim nasłonecznieniem, można
znaleźć całkiem młode rośliny. Są świetne w smaku, bogate w związki mineralne i
witaminy.
Opowiem Wam o niej w osobnym wpisie. Warto poznać ten pełen
zalet chwast.
Smacznego
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękujemy za podzielenie się z nami swoimi spostrzeżeniami, sugestiami i innymi wyrazami obecności na blogu.
Dziękujemy