Gulasz. Soczyste mięso, rozpływające się w ustach, ściekający po brodzie, gęsty i pełen aromatów sos, zdrowa kasza typu pęczak, garść zieleniny i ten smaczek "kiszonki", któy nie raz jest ogrókiem przygryzanym prosto ze słoja, a nie raz pieczarkami marynowanymi, które właśnie dziś zostały zastosowane.
Gulasz kojarzy mi się z niedzielnym obiadem. Długo duszony, roztaczający po całym mieszkaniu uwodzący zapach.
Och, ileż razy nie można było się go doczekać.
Jak donosi Wikipedia:
Nazwa pochodzi od pasterzy, którzy wypasali od wiosny do jesieni bydło na nizinach. Bydło nazywano gulya, a pasterza, który je wypasał – gulyás [wym. gujasz]. Danie pasterskie, które sobie przyrządzali, nazwano więc gulaszem. Dopiero później przejęto z języka ludowego wyraz pörkölt.
Dla nas to delikatniejszy, nież węgierska wersja, nie raz z dodatkiem warzyw, prawdziwy larytas. Uwielbiany...